Dorosła kobieta a płacze, złości się jak małe dziecko, wyrzuca z siebie lawinę słów nie mając już przestrzeni w sobie, żeby utrzymać to wszystko co jej nie odpowiada, nie pasuje, nie służy, co dusi ją jak wąż boa zawieszony na szyi. Tak właśnie się czuję czasami, kiedy jestem zmęczona, przepracowana, przywalona ciężarem obowiązków, zadań do wykonania, rachunków do opłacenia, wtedy kiedy padam na twarz a mimo wszystko nie chcę pokazać, że we mnie w kobiecie silnej, odważnej, przedsiębiorczej mieszka mała dziewczynka, która potrzebuje, żeby się nią zaopiekować, przytulić, poklepać po pleckach i powiedzieć: nie musisz być silna, nie musisz dawać rady, odpocznij dziś a jutro wszystko będzie wyglądać inaczej.

Zastanawiam się skąd we mnie ta słabość, przecież pracuję nad sobą, nad swoimi emocjami i panowaniem nad nimi, przecież wiem jaka jestem, że dam radę, przecież wszyscy tak mówią,… jak nie ty to kto ma sobie z tym poradzić. Czasami wydaje mi się, że takie słowa to komplement a czasami myślę, że to poszukiwanie kogoś kto jest silny i dźwignie za ciebie ten problem, którego sam mógłbyś nie udźwignąć. Moje osobiste życie od dziecka kształtowało mnie na silną kobietę, starsze rodzeństwo, które robiło psikusy gówniarzowi, uciekało ukradkiem kiedy chciało iść ze znajomymi na ognisko w pobliskich wąwozach. Po co brać odpowiedzialność za małolata, przecież da sobie radę przed blokiem. Pierwszy dzień w szkole sama szukałam szatni, klasy, dowiadywałam się samodzielnie gdzie, z kim i dokąd mam pójść kiedy brat zostawił mnie przed szkołą i powiedział, żebym weszła tymi drzwiami. Zrobiłam jak kazał, musiałam się odważyć, ale ze łzami w oczach patrzyłam na dzieci, których rodzice podprowadzali do klasy, całowali w policzek mówiąc dasz radę. Gdzie byli wtedy moi rodzice? Dlaczego nie dostałam wsparcia w tym i wielu innych ważnych momentach mojego dziecięcego i młodzieńczego życia? Dlaczego musiałam sobie radzić sama będąc małą nieporadną dziewczynką? Co spowodowało, że obkleiłam się w kamienną osłonę, która chroniła mnie przed złem tego świata? Wtedy stałam się twarda jak kamień. Dziś wiem, że nie mogę mieć żalu i złości do rodziców, że ich wtedy nie było. Urodziłam się w latach 80-tych, rodzice mieli inną rolę niż teraz. Pracowali, żeby zapewnić jak najlepszą egzystencję swoim dzieciom, żeby zapewnić im podstawowe potrzeby a dodatkowo spłacić mieszkanie, które przydzielił im urząd,żeby z trójką dzieci mogli wydostać się z tzw. baraków, pokój z kuchenką gdzie brak było toalety, wody a korki wysadzały po włączeniu piecyka ogrzewającego całe mieszkanko. Pamiętam to tylko z opowieści, ponieważ sama miałam niecały roczek, kiedy rodzice wraz z nami przeprowadzili się do nowo wybudowanego bloku z wielkiej płyty. Byli pokoleniem powojennego wyżu demograficznego, pięknie nazwanego baby boomers. Doświadczali oni modelu życia mocno patriarchalnego i zhierarchizowanego ceniącego pracę, stabilność i sprawiedliwość społeczną, które próbowało zbudować jakieś wartości. Do wielu rzeczy dochodzili sami, swoją pracą, im więcej udało im się stworzyć osiągali lepszą pozycję i uznanie w społeczeństwie. Moja mama pracowała od godziny siódmej rano, tata zaś miał system zmianowy, dlatego też nie zawsze mogli być z tą małą dziewczynką, która ich potrzebowała, zapewnili mi opiekę najlepszą jaką się na tamten czas udało znaleźć to był mój brat siedem lat starszy i siostra sześć lat. Teraz jak to piszę to zastanawiam się, co oni musieli czuć, że jako nastolatki musieli wziąć na siebie tak dużą odpowiedzialność jaką jest opieka nad młodszym rodzeństwem a pamiętam i napiszę to kolejny raz, nie należałam do grzecznych dzieci, byłam dzika, szalona z głową pełną pomysłów, szybka i rozbiegana. Opiekując się mną musieli mieć oczy dookoła głowy bo zawsze zauważyłam i wymyśliłam coś wyjątkowego i niestandardowego, nieprzewidywalnego no i oczywiście niebezpiecznego;). Muszę przyznać, że moja siostra i brat byli dla mnie jak Anioły, które miały za zadanie utrzymać mnie przy życiu pod nieobecność rodziców. Jeśli to czytacie to dziękuję wam kochani, że to przetrwaliście i że daliście radę i przepraszam was, że naraziłam was na tyle stresu.🥰

Teraz jako dorosła kobieta nadal mam dziecko w sobie, właśnie to ciekawskie, dzikie, szalone, pomysłowe ale i takie, które jest wrażliwe, potrafi płakać, złościć się i rzucać zabawkami o ziemię, kiedy nie idzie po jego myśli. Czy mam zabijać w sobie to dziecko, nie pozwalając mu żyć, czy wręcz przeciwnie przytulić mocno i powiedzieć: tak wiem, że tu jesteś, zauważam, kocham Cię taką jaka jesteś. Jestem już dorosła, silna, odważna i sprawcza, ja się tobą zaopiekuję moje maleństwo, już nie musisz być twarda jak głaz, możesz pozwolić sobie na wrażliwość, łzy i słabość i to jest wszystko ok. Jako dorosła Katarzyna zapewnię Ci opiekę, miłość, szacunek i wsparcie, nie musisz już tego szukać u innych masz to wszystko w sobie mała ty i dorosła ty to ta sama osoba.

💝 Kasia =Katarzyna 💖

Teraz wiem, że mogę być w stu procentach sobą, mogę być mała i duża, mogę działać i zarabiać pieniądze, ale mogę równie dobrze biegać po wodzie i malować kolorowanki. Mogę robić to na co mam ochotę i wszystko jest dobre. Jak potrzeba żebym zachowała się profesjonalnie to taka jestem, ale jak mogę to wyciągam kij z tyłka i bawię się życiem. Pozwalam każdej Kasi, Kasiuni, Kasieńce, Kaśce, Katarzynie zaistnieć w sobie, każda jest inna i wyjątkowa, każda ma specjalną MOC, którą może użyć w odpowiednim momencie więc nie mogę żadnej z nich odrzucić, one są ważne w moim życiu a nawet bym powiedziała najważniejsze.

Wracając ze spaceru z moim najwierniejszym kompanem porannych wojaży po lesie – Luną, słuchałam muzyki. Wschodzące słońce właśnie malowało pejzaż na niebie, kiedy zaczęła się piosenka, którą śpiewa Justyna Steczkowska

“Wracam do domu”

Wracam do domu od tylu lat
Wciąż po kryjomu, przed wschodem dnia
Wiem, że czekałeś, aż powiem tak
Wracam do domu, ostatni raz

Wszystko co mam, co dał mi świat
Noszę w sobie, by kiedyś ci dać
Choć mówią, że nie mamy szans
Ciągle wierzę, że jeszcze jest czas
I chcę razem z tobą zakończyć ten dzień
Ten jeden dzień

Wracam do domu, wiem, że już czas
Poczuć chcę znowu smak tamtych lat
Było tak wiele radości w nas
Wracam do domu, lepiej jest tam

Wszystko co mam, co dał mi świat
Noszę w sobie, by kiedyś ci dać
Choć mówią, że nie mamy szans
Ciągle wierzę, że jeszcze jest czas
I chcę razem z tobą zakończyć ten bieg
Ten jeden raz…

Oddam ci więcej niż będziesz chciał
Jeszcze razem będziemy się śmiać
Z tego co było, z grzechów i kłamstw
Wciąż pamiętam twój uśmiech sprzed lat
Warto próbować, pomimo ran
Nie pozwolę ci więcej się bać
Zacząć od nowa chcesz ty i ja
Tylko proszę nie zostawiaj mnie tak

Bo wszystko co mam, co dał mi świat
Noszę w sobie, by kiedyś ci dać

Posłuchaj przez chwilę a potem przeczytaj resztę tekstu pod filmem.👇

Dla mnie ta piosenka jest wyjątkowa, potężnie głęboka i dająca wiele do myślenia. Wschodzące słońce ma w sobie magię, mnie się kojarzy z przywitaniem Boga i możliwością ogrzania się przy jego cieple, którego ma tak wiele dla wszystkich. Słuchając tej piosenki, kiedy wybrzmiały słowa …”wracam do domu od tylu lat,” przyszła mi myśl do głowy, że powrót do domu to powrót do swojego serca, gdzie we mgle, bez światła i ogrzewania mieszkały we mnie wszystkie moje kobiety: dziecko, nastolatka, wrażliwa, złośliwa, obżartuch, piękna, mądra, brzydka, smutna, chora i wiele innych. One żyły w samotności, zapomniane i niekochane dlatego ja czułam pustkę, złość, osamotnienie, słabość tak jakbym straciła kogoś bliskiego a przecież nic się takiego w moim życiu nie wydarzyło. Teraz już rozumiem, kiedy zapaliłam światło i we mgle odnalazłam schowane głęboko we mnie wszystkie te kobiety, poczułam radość, wytchnienie i spokój. Już nie czuję się samotna, mogę się zaopiekować każdą z nich a one są dla mnie najlepszym towarzystwem, dadzą mi zawsze to czego właśnie potrzebuję.

…”Wszystko co mam, co dał mi świat, noszę w sobie, by kiedyś ci dać…”, śpiewając te słowa i wpatrując się w słońce pomyślałam, że wszystko kiedyś zaniosę Bogu i oddam mu wszystko co doświadczam w życiu, ale potem pomyślałam, czy naprawdę muszę czekać z tym do końca mojego życia, przecież mam “Iskrę bożą” w sobie i nie muszę czekać. Wróciłam z tego spaceru lżejsza, bogatsza i przede wszystkim WDZIĘCZNA za to spotkanie z Bogiem za odnalezienie go w sobie i że wskoczyłam na kolejny poziom mojego życia, które teraz może płynąć jak spokojna rzeka.

Jaki wniosek wyciągnęliście z tego artykułu?

Zacznijcie szukać siebie, przeglądajcie się w ludziach, zwróć uwagę jak się do nich odzywasz, jeśli mówisz do kogoś np. Kasiunia, Kasieńka używając zdrobnień to znaczy, że twoje wewnętrzne dziecko domaga się zauważenia.

Połóż się wygodnie, włącz sobie spokojną muzyczkę i pod zamkniętymi powiekami spróbuj zobaczyć siebie, jako małe dziecko. Zauważ jak ono się zachowuje, czy jest smutne a może wesołe, może złości się na coś. Podejdź do tego malucha i zaproponuj że się z nim pobawisz, nakarmisz, zaopiekujesz, przytulisz. Weź je za rękę i stwórzcie krainę szczęśliwości, żeby ono nie musiało już żyć w ciemności, we mgle, zimnie i samotności. Obiecaj, że będziesz o nim pamiętać i będziesz tu przychodzić, żeby z nim pobyć.

Powodzenia moje maleństwa